czwartek, 7 listopada 2013

autor Chester Kuja

    Wracam(y?) po długiej przerwie. Nie żeby to kogoś obeszło. Wyczucie czasu nie jest jedną z wielu zalet Morticii, więc start bloga dopadł mnie w czasie, gdy nie miałem za dużo czasu. Cóż, teraz mam całe godziny.
Moją koncepcją było pisanie w pewnych tematycznych, powracających cyklach. Jednym z nich miało być "Męskie gotowanie", "Facet w kuchni", czy coś brzmiące równie głupio. Nie wymyśliłem jeszcze tytułu i gdybym miał czekać aż coś sensownego wpadnie mi do głowy, znów nic bym nie napisał. Charakter tego "cyklu" wyjdzie w praniu, może razem z tytułem.

  Cytat dnia:
"- Wspaniałe!. (..) Coś ty robił w cywilu? Byłeś kucharzem?
 - Nie, studiowałem farmacje.
 - I tam was nauczyli gotować?
 - Nie, ale czytać recepty, a tutaj jest książka kucharska."
C.K. Dezerterzy

  Moje pierwsze lata w akademiku wbiły mnie w przekonanie, że jestem świetnym kucharzem. Po latach, gdy gotowanie stało się modne i programy typu Masterchef, Ugotowani czy Kuchenne rewolucje zrobiły się popularne, zrozumiałem, że wcale nie umiem gotować. Po prostu niektórzy ludzie w kuchni stają się kompletnymi debilami. Mam na ten temat teorię - gdy ktoś przez dwadzieścia lat będzie Ci wycierał nos, a raptem to się skończy i będziesz zdany na siebie, radzenie sobie z zapchanym nosem wyda Ci się tajemną i niezrozumiałą sztuką.
  Żeby było więc jasne - nie aspiruję tutaj do rangi kuchennego guru. Jestem zwykłym kolesiem, który czasem coś sobie upichci. Chcę tylko podzielić się moją mizerną wiedzą i doświadczeniami. Jest to wiedza powszechnie dostępna, ale może komuś się przyda.




  Jako przykład niech wystąpi Tortilla z pastą fasolową. Jest to jedno z tych dań, które mogę sobie pichcić w tych rzadkich, szczęśliwych dniach, gdy kobieta jest poza domem. Czyli gdy można chlać ile piwa się chce, palić w domu i gotować rzeczy, których ona nie lubi. Zresztą chrzanić pastę fasolową, nie dziwię się, że komuś to może nie smakować, bo jest to jakby mój wynalazek. Skupmy się na tortilli.
  Gdy w książkach o kuchni meksykańskiej spotykam takie kwiatki jak "użyj gotowej tortilli", nie wiem czy śmiać się, czy płakać. Serio, natknąłem się raz na książkę, w której cały rozdział był tortilli poświęcony, było tam wszystko od historii po rolę w kulturze poza tym tylko jak ją zrobić. Przez długi czas żyłem w przekonaniu, że wyrób tego sztandarowego dla Meksyku wypieku, to niemożliwa do skopiowania w naszych warunkach sztuka i używałem tej wyjętej z plastykowej torby gumy. Tymczasem jest to proste jak konstrukcja grabi. A w zrozumieniu tego pomógł mi nie kto inny jak Robert Rodriguez, reżyser Desperado, Sin City czy Maczety, jakbyście nie wiedzieli. Jeśli chcecie dowiedzieć się z pierwszej ręki jak zmajstrować prawdziwą meksykańską tortillę - ponoć wg przepisu babci reżysera - a także poznać jego złote myśli w rodzaju "nie umieć gotować to jak nie umieć się pieprzyć", polecam jego "10 minutes cooking school: Sin City breakfast tacos". Jeśli jednak Wasz angielski kuleje lub jesteście uczuleni na testosteron, który
señor Rodriguezowi cieknie ze wszystkich naturalnych otworów ciała, zapraszam do dalszej lektury.
  Kolejnym fałszywym przekonaniem, które miałem o tortilli to to, że musi być z mąki kukurydzianej. Nie musi. Co więcej, jeśli używając tego przepisu użylibyście tej mąki, niewiele by wyszło. Ciasto, które powinno być elastyczne, zrobiłoby się kruche i niemożliwe do rozwałkowania. Na pierwszy raz radzę użyć zwykłej mąki pszennej. Później można poeksperymentować. Ja zwykle biorę pół na pół, ale im mniej użyjecie kukurydzianej mąki, tym łatwiej będzie. Podobnie ma się z tłuszczem, najłatwiej użyć smalcu, ciasto z nim będzie bardziej zwarte, ale tortilla jest lepsza z masłem. Znów proponuję pół na pół.

  Dość mądrowania, właściwy przepis:
Składniki:
2 szklanki mąki pszennej (ewentualnie szklanka maki pszennej i szklanka kukurydzianej, nigdy 2 szklanki kukurydzianej)
czubata łyżka masła lub smalcu (ewentualnie pół na pół)
pół łyżeczki soli
pół łyżeczki proszku do pieczenia
trochę wody

  Przed dodaniem wody zmieszaj pozostałe składniki. Jeśli masz szpanerski robot kuchenny, który zrobi to za Ciebie, dobrze Ci tak. Ja niestety zawsze robię to ręcznie. Cały trik w tym, żeby tłuszcz rozprowadzić w mące, co jest łatwiejsze niż się wydaje, po prostu przecieraj w mące kawałki masła czy smalcu między palcami (czystymi!), mąka zrobi swoje i po jakimś czasie powinna zmienić teksturę na bardziej lepką. Jeśli zlepia się w grudki i zaraz rozpada jest ok.
  Teraz woda, nie napisałem ile, bo łatwo z nią przesadzić. Nawet pół szklanki może być za dużo. Dodaj trochę i ugniataj, jeśli ciasto się rozpada, jest za mało, jeśli nie chce Ci się odlepić od palców, przesadziłeś i musisz uzupełnić mąką. Dążysz do uzyskania elastycznej, sprężystej konsystencji.
Udało się? Super. Podziel teraz ciasto na kulki wielkości piłeczek golfowych. Nie, ja też nie gram w golfa, papuguję po Rodriguezie. Przykryj je mokrym ręczniczkiem (czystym!) albo po prostu miską, żeby ciasto nie wyschło i daj mu pomyśleć nad sobą przez 20 minut.
Poprósz stół (czysty!) mąką i zacznij wałkować kuleczki w okrągłe placki. Pierwszy raz z braku wałka posłużyłem się butelką po piwie. Też potrafię być macho.
  Placki rzucaj na bardzo rozgrzaną, suchą patelnię. Kilkanaście sekund z każdej strony powinno im wystarczyć. Powinny się tworzyć w nich duże bąble, ale jeśli mam być szczery, moim tortillom się to nigdy nie przydarzyło. Gdy na obu stronach zobaczysz przypieczone miejsca, schowaj placek pod szczelne przykrycie i bierz się za następny. Przykrycie jest bardzo ważne, bo tortille w tej postaci mają przykry zwyczaj szybkiego wysychania na sucharki.

 To chyba tyle. Rozgadałem się, więc o tym, wokół czego można taką tortillę zawinąć w następnym odcinku.

0 komentarze:

Prześlij komentarz